- Dlatego większość kradzieży w Dogewie odbywa się właśnie zimą - uśmiechnął się Rolar - by Władca nie został jej przypadkowym świadkiem. W pewnym stopniu wiem, że Arrakktur często korzysta z usług myszek, nie tylko ze względu na ciekawość. -- Rolar zniżył głos: - Siedem lata temu wpływowy troll zabił i obrabował dwóch samotnych wampirów, mieczem ściął głowę strażnikowi, który próbował go zatrzymać, i przeciął granicę, tak że doganiać go było za późno i na próżno. Inny Władca wszcząłby długą i, najprawdopodobniej, nieskuteczną rozmowę z trollim klanem, żądając wydania przestępcy, lecz tylko nie Arrakktur. Myszy dogoniły mordercę już w Kamieńcu, pośrodku głównego placu, w sam skwar, i żywcem rozdarli go na drobne kawałeczki - na oczach setek ludzi. Był okropny dyplomatyczny skandal, nieomal krok do ogłoszenia wojny, dlatego że trolle zgodziły się wziąć odwet za mord wspólnika, a Władca i słyszeć o niej nie chciał. Choć bardzo to dziwny, koniec końców trolle uznali jego słuszność i nawet uszanowali - u nich, w gruncie rzeczy, bardzo proste obyczaje, i zabytkowy obyczaj “krew za krew” kwitnie na zupełnie prawnych założeniach. Lecz po tym wypadku Lena zaczęli się bać nawet właśni Seniorzy, nie mówiąc już o ludziach.
Gdyby wróg, który zabił trzech moich przyjaciół, miał mi się wymknąć, głęboko splunęłabym, że o mnie nie pomyślał. Lecz głośno powiedziałam: - Z człowiekiem czy wampirem on nigdy bym tak nie postąpił, jestem pewna. Są przecież i inne sposoby, nie takie... widowiskowe. Najemnicy, na przykład. - popatrzyłam na spokojnie śpiącą Orsanę, lecz wyobrazić sobie ją w ciemnym zaułku, z zimną krwią wbijającą zatruty sztylet pod serce przechodzącemu obok trollowi, nie mogłam. - Słusznie. Trolle uznają tylko grubą siłę, i on im ją pokazał. Szkopół w tym, że ją zobaczyli nie tylko oni, i mało kto zna Arrakktura w takim stopniu dobrze, by nazywać go Lenem. - On się nie pojawił? - Nie, chociaż wilki całą noc łaziły nieopodal i oblizywały się na nasze konie. Dobra, budź swoją przyjaciółkę, będziemy jeść śniadanie i zbierać się. Zbudzić Orsanę okazało się nie tak łatwo. Zazwyczaj najemnica podskakiwała od lekkiego stuknięcia w ramię, a teraz trzeba było nieomal kopać ją nogami. - Ty nie zachorowałaś? – zaniepokojona zainteresowałam się. - Nie-a - szeroko ziewnęła dziewczyna, masując przedramię, na którym odbiła się rękojeść miecza, który leżał pod kocem. -- Nie wyspałam się... - Strzegła - z przyjemnością naskarżył się Ro¬lar - ja - was, a ona - mnie. Całą noc oka nie zmrużyła! Ja, dla śmiechu przeszedłem się wokół ogniska, po oblizywałem się, skrzydła rozwinąłem... - Dla śmiechu, a jakże... - przewarczała zmieszana, lecz ani trochę nie przekonana dziewczyna - tylko czekał, póki zasnę! - Lecz nad ranem zasnęła - weselił się wampir, budując sobie ogromną kanapkę z serem i szynką. I w tym samym miejscu przypłacił za swoją zachłanność, na amen grzęznąc w niej kłami - ani tu, ani tam. Orsana niczego nie powiedziała, lecz obserwowała go z taką złośliwością, że wampir jednym rozpaczliwym szarpnięciem wydarł kanapkę, omal nie zostawiwszy w niej całej szczęki. - No i co z tych kłów? - zażartowałam. -- I przeszkadzają, i dziewczyny do rzeczy nie pocałujesz. - Jeszcze czego, całować... za to gryźć wygodnie. -- Rolar obmacał kły, uspokoił się i znów zabrał się do kanapki. Kiedy ugasiliśmy ognisko i wyszliśmy na mieliznę, słońce już wisiało nad horyzontem, migocząc na rzece złocistą ścieżką. Przy bezwietrznej pogodzie woda wydawała się nieruchoma, o jej nurcie przypominały tylko przelatujące obok szczapy drewna. - Dzionek dzisiaj będzie piękny! - rześko oświadczył wampir, dotykając wodę bosą nogą. -- O, cieplutka jak wprost od krowy krew! Teraz szybko przedostaniemy się na tamten brzeg - dobrze, on łagodnie położony. I pojedziemy dalej. - Aha, spleciemy czółenko z sitowia i kory i oddamy siebie na łaskę żywiołu- mrocznie potaknęła Orsana. - Jaki, do ducha leśnego, żywioł? - parsknął Rolar. - Obwiesimy konie odzieżą i przedostaniemy się wpław, stąd to będzie ze dwadzieścia sążni. Ty co, pływać nie potrafisz? - Umiem - obraziła się najemnica. -- A nuż tam są pijawki? Mnie wczoraj ktoś w nogę zaczął gryźć, ledwie strząsnąć to zdążyłam! - Może, to był kraken? - przymilnie zainteresował się wampir. - Nie, pijawka - przez zęby wycedziła najemnica. -- I ona tam na pewno nie jedna! Ja z Rolarem zdumieni wymieniliśmy spojrzenia. - Orsana, a jakże ty w swoją bytność młodej wiejskiej panny bieliznę w rzece prałaś? - wydusiłam. - Tak i prałam, z mostków - przewarczała dziewczyna, lecz wymawiać się pijawkami przestała. Szybko rozebrawszy się i skręciwszy odzież w kształtny tłumoczek, ona przytroczyła go do siodła, chwyciła cugle i, w błyszczącym obłoku piany przebiegła po mieliźnie i z piskiem zanurzyła się. Pływać ona umiała, nie czepiała się końskiej szyi i nie opóźniała się od Wianka, tak że wkrótce oni stanęli na przeciwległym brzegu, dziesięć sążni poniżej dalej. Zanim weszliśmy w wodę, Rolar zwabił mnie palcem i konspiratorsko wyszeptał: - Na twoim miejscu nie zacząłbym jej ufać . Według mnie, ona coś ukrywa. - Możliwe - wzruszyłam ramionami. -- Lecz to samo można powiedzieć o każdym z nas, prawda? - Ja nie mówię, że to zdrajca lub wróg - poprawił się Rolar. – Po prostu wciąż czuję jakieś kłamstwo, kiedy ona opowiada o sobie. - Dlaczego nie porozmawiasz z nią o swych podejrzeniach? - Hej, no szybciej wy tam? - doszło z tamtego brzegu. - Uznałem za swoją robotę cię uprzedzić. -- Wampir wziął Karasika pod uzdę i pobiegł po wodzie. Namówić Smołkę okazało się nie tak prosto. Po¬czuwszy głębokość, ona oparła się o podłoże wszystkimi czterema kopytami, nie dając się na obietnicom i groźbom, póki jakaś błogosławiona pijawka nie chapnęła ją za nogę. Pochopnie skoczywszy naprzód, kobyła trochę poparskała, lecz szybko przystosowała się i popłynęła za mną. Niestety, zbyt wcześnie ucieszyłam się - po środku rzeki Smółka z zachwytem pokazała, że umie nie tylko pływać, ale również nurkować i skryła się pod wodą, łącznie z moją odzieżą, a wynurzyła się przy samym brzegu. Energicznie otrząsnęła się, od stóp do głów obryzgawszy śmiejących się Rolara i Orsanę (śmiech od razu ustał), i nasrożywszy uszy, ze zdziwieniem zwróciła się na czemuś to niezadowoloną gospodynię. Na szczęście, skórzane torby nie zdążyły przemoknąć, a odzież naprędce wysuszyłam zaklinaniem, i znów wyruszyliśmy w drogę. Arlisski trakt mało czym odróżniał się od Witiagskiego -- taki sam szeroki, udeptany, z wiorstami słupów, lecz bezludny, jak również bezelfny, bezgnomny i bezwampirny. W ciągu dnia nikogo nie spotkaliśmy i nie dogoniliśmy, co bardzo zaniepokoiło Rolara - według jego słów, wcześniej handlowe karawany dzieliły się między traktami równiutko. On żałował, że poprowadził nas przez krótką drogę, omijając rozwidlenie - jakby tam wisiało jakieś uprzedzenie, powiedzmy, o morowym powietrzu lub chmarze upiorów w lesie. - No, chcesz zawrócić? - zaproponowałam, zaraziwszy się jego trwogą. -- Stracimy pięć-sześć godzin, lecz to bez różnicy. Wampir odmownie pokręcił głową. - Innych dróg do Arlissa nie ma, a odłożyć wizyty nie możemy, więc jaka różnica? Rozpytamy się u pierwszego napotkanej istoty. Lecz żadnej istoty my nie spotkaliśmy. Orsana drzemała w siodle, raz po raz spuszczając głowę na pierś i zaczynając niebezpiecznie kołysać się na bok. Od upadku ratowały ją tylko nogi w strzemionach i płynny wolny kłus ogiera. Rolar wrogo podśmiewywał się w brodę. Zagroziłam wampirowi, że pewnego razu rano on sam obudzi się z dwoma parami pięknych dziureczek w gardle, jeżeli nie przestanie zastraszać mojej przyjaciółki po nocach. Wampir pozwolił sobie zwątpić w moją krwiożerczość, przy sposobności zauważywszy, że nie straszy Orsany, a trenuje. Że tak powiem, wykorzenia przesądy. - Ja wszystko słyszę... - sennie wymamrotała najemnica, nie podnosząc głowy. -- Jedyny przeżytek, który potrzebuje wykorzenienia – to on... - Orsana, jeżeli ty tak boisz się wampirów, to po co jedziesz z Wolhą do Arlissa? - Ja nie boję się wampirów - odburknęła dziewczyna. -- Mnie drażni jeden nudny upiór, który całą noc zgrzytał i łopotał skrzydłami nad moim uchem, nie dając zasnąć. - To od głodu nie mogłem spać - z udawanym smutkiem westchnął wampir. -- Czyżby i dzisiaj przy¬jdzie położyć się na czczo? - Mogę zaproponować osikowy kół w żołądek - wymamrotała najemnica, jak dawniej nie otwierając oczu. - No, choć pary kropelek z palca, by kaszę doprawić – uniżenie poprosił Rolar. -- A ja ci przy obiedzie swoją porcję mięsa oddam! Lecz Orsana rozsądnie wstrzymała się od złośliwej riposty i po prostu zasnęła. Dzisiaj jechałam pośrodku i zniżywszy głos, zwróciłam się do wampira: - Rolar, a jeżeli ja na ochotnika oddam rear - tobie - będziesz liczyć się jako Stróż? - Formalnie - tak, lecz zamknąć Kręgu bym nie mógł - zaniepokojony Rolar nawet obrócił się w siodle, by spojrzeć mi w oczy. – Ale ty nie zrobisz tego? - Nie, w żadnym wypadku - uspokoiłam go. – Zastanawiam się tylko po co on mógł być potrzebnym rozbójnikom? Rolar poskubał wąsy i nieumyślnie oderwał je razem z brodą - widocznie, trzymający klej rozmókł się w rzecznej wodzie. - Przeprowadzić obrzędu oni nie mogą i nie będą próbować - wampir z rozkoszą poskrobał się w podbródek. Bez wąsów i brody wyglądał młodziej i, choć bardzo to dziwne, poważnie. Bym nawet powiedziała, mądrzej, czymś bardzo przypominającym dogewskich Seniorów. – Jeśli oni chcieli porwać Lena, to z takim samym powodzeniem mogli zażądać okupu, nawet dwa razy większego - za wilka i rear. - To bardzo podejrzane. -- nachyliłam się w lewo, złapałam lejce Wianka, które wyślizgnęły się z dłoni Orsany. - Jaki sens płacić okup, jeżeli zamknąć krąg może tylko Stróż, a zbójcy o nim nawet nie wspominali i bardzo zdziwili się, nie zobaczywszy rearu na szyi Lena. Zdaje mi się, że amulet interesował ich tylko jako środek władzy nad wilkiem. - Lub jako gwarancja, że Władca nie zmartwychwstanie, co byłoby dla nich gorsze, niż kiedy go zabijali - przypuścił Rolar, z niechęcią przyklejając brodę na miejsce. - Sprzykrzyła mi się, zaraza, swędzi... - No tak z nimi, ale tu przecież są nasi. Tobie ona, prawdę mówiąc, nie pasuje.