Rozłączył się, zapiął kaburę, włożył nową marynarkę i buty. W komórce lada moment
rozładuje się bateria, ale wsunął ją do kieszeni razem z odznaką Nie zwracając uwagi na ból w nodze, wybiegł z pokoju i skierował się na parking. Ruszył z piskiem opon. Ktoś jeszcze widział Jennifer czy raczej jej sobowtóra. Wreszcie. Gdy znalazł się na bocznej uliczce wiodącej do zjazdu na autostradę, zadzwonił do Jonasa Hayesa. Od razu połączył się z pocztą głosową. Powiedział, co robi. Wjechał na autostradę i pędził na południe, wyprzedzał, kiedy tylko się dało, przekraczał dozwoloną prędkość. Noc była bezchmurna, wysoko nad łuną świateł miasta lśniły gwiazdy. Widział księżyc i samoloty mrugające nad Kalifornią, ale myślami był przy Lorraine. Czy to możliwe? Czyżby Jennifer się ujawniła? Niedaleko domu Lorraine? A może Lorraine odbija? Może coś jej się przywidziało? Jak tobie, zażartował wewnętrzny głos. Zerknął na szybkościomierz. Sto trzydzieści kilometrów. Wymijał właśnie lśniące czerwone bmw, gdy przyszła mu do głowy nowa teoria. Cholera. Shana już nie żyje. Czyżby Jennifer polowała na kolejną ofiarę? Na tę myśl zrobiło mu się słabo. Czy kobieta, której szuka, jest morderczynią? Poczuł mdłości, docisnął gaz do dechy i wyprzedził ciężarówkę w oparach diesla. Motocyklista przemknął koło niego, jakby stał bez ruchu. Pędził co najmniej sto sześćdziesiąt kilometrów na godzinę. Idiota! Mijały minuty i Bentz czekał, aż zadzwoni jego telefon. Musi pogadać z Hayesem, z kimkolwiek z wydziału. W tej chwili zobaczył zjazd. Dziewczyna na hondzie minęła go bez trudu. Nawet jej nie zauważył. Nie chciał narażać Lorraine. Nie wiadomo, o co chodzi Jennifer, ale instynkt mu podpowiadał, że nie jest to nic dobrego. Zanim zjechał, po raz kolejny połączył się z pocztą głosową Hayesa i poprosił, by skontaktował się z nim jak najszybciej. Bentz potrzebował dowodu, że nie oszalał. Że nie widzi duchów, że nie fantazjuje. Fakt, że Lorraine ją widziała, dodał mu otuchy. Teraz przynajmniej, jeśli nie zdarzy się nic więcej, LAPD uwierzy, widząc Lorraine przerażoną spotkaniem z kobietą podobną do Jennifer Bentz. – Skurczybyk – mruknął pod nosem, utkwiwszy w korku po zjeździe z autostrady. Malutki człowieczek w płaszczu, spodniach moro i kapeluszu z piórem majestatycznie kroczył przez jezdnię, pchając przed sobą wielki wózek na zakupy. Czas uciekał. Cenny czas. W końcu przeszedł, światła się zmieniły i samochody ruszyły z miejsca. Bentz gnał na złamanie karku z sercem w gardle. Myśl o spotkaniu z Jennifer dodawała mu energii. Lorraine Newell wiedziała, że już po niej. Z drżeniem obserwowała jak napastniczka – kobieta, która przyłożyła jej słuchawkę do ucha i lufę do skroni – odłożyła słuchawkę na widełki w salonie. Opuściła wszystkie rolety. Były same. Okłamała Ricka Bentza, błagała go, żeby przyjechał. Powinna była go ostrzec, powiedzieć prawdę, ale bała się, tak bardzo się bała. Zresztą ta wiedźma i tak ją zabije. Z drżeniem patrzyła na kobietę, która celowała do niej z pistoletu. Śmiercionośna lufa znajdowała się zaledwie kilka cali od jej czoła. – Przyjedzie – szepnęła nieznajoma i wyglądała, jakby miała się zsikać z radości. Jak Lorraine mogła być na tyle głupia, że otworzyła drzwi? Dlaczego pozwoliła jej skorzystać z telefonu? Chciała być dobrą samarytanką. Chciała pomóc. Kiedy uchyliła drzwi, kobieta, która twierdziła, że w jej komórce wyczerpała się bateria, a musi wezwać pomoc drogową, zamieniła się w demona z piekła rodem. Pchnęła drzwi z całej siły tak, że uderzyły Lorraine w twarz. Wyjęła z kieszeni pistolet i wcisnęła lufę pod żebro Lorraine. Ledwie weszły do domu, skrępowała jej ręce za plecami, przysunęła telefon do ucha i kazała czytać z kartki, improwizując tylko wtedy, jeśli zajdzie taka konieczność. I zrobiła to. Niech jej Bóg wybaczy, ale zrobiłaby wszystko, byle uratować życie. Tylko że i tak jej się to nie udało, teraz już wiedziała. – Ja... pozwól mi odejść – zaczęła desperacko. Pot spływał jej po plecach, cała drżała. – Nikomu nic nie powiem, przysięgam. Kiedy Bentz przyjedzie, ja... Powiem mu, powiem mu,