kilometrów otrzymywał więcej niż sto procent dziennego zapotrzebowania na substancje odżywcze i wszelkiego
rodzaju kalorie. - Ale... - To prawda - przyznała Lydia, uśmiechając się z dumą; w złocistych nakryciach odbijały się promienie porannego słońca. - A więc wsuwaj - powiedziała Shelby do Nevady i pomogła Lydii nakryć do stołu. Po kilku minutach na szklanym blacie znalazły się dwa półmiski, a na nich wafle z cukrem pudrem, owoce, paski bekonu oraz sok pomarańczowy, woda i dzbanek z kawą. - Lydio, to wygląda cudownie - pochwaliła Shelby, podczas gdy starsza pani kładła przy talerzach sztućce owinięte haftowanymi serwetkami. Na środku stołu postawiła malutki wazonik z żółtą różą. Nevada pokiwał głową. - To naprawdę wygląda wspaniale. - Gracias. - Lydia poczerwieniała z zadowolenia i odwróciła się w stronę kuchni, a potem dostrzegła ogrodnika przy treliażu, gdzie powojnik był obsypany fioletowymi pąkami. Ogrodnik trzymał w rękach nożyce i przycinał żywopłot. - Przepraszam - mruknęła Lydia i odeszła zamaszystym krokiem, bez wątpienia po to, żeby obsztorcować biedaka za złe traktowanie krzewów albo kwiatów. - Z nią lepiej się nie spierać o jedzenie - oświadczyła Shelby, wgryzając się w wafle pokryte brzoskwiniami i ociekające syropem o zapachu cynamonu i gałki muszkatołowej. - Wiesz, zaskoczyłeś mnie, że tu przyszedłeś. - Zerknęła na Nevadę. - Ze względu na ojca. - Nie mów, że byłbym niemile widziany? - Złamałoby ci to serce? - droczyła się. Zawahał się. - Ja nie mam serca. - Przez chwilę patrzył jej w oczy. - W każdym razie tak mi powiedziano. - Przysunął się do Shelby, a ona przypominała sobie ich burzliwą rozmowę i gniewne słowa pod jego adresem. - Nie, żeby to było specjalnie ważne. I chociaż różnimy się z sędzią w wielu sprawach, pomyślałem, że powinienem z tobą porozmawiać. - Na przykład o czym? - Nagle straciła apetyt. 49 - Przypuśćmy, że odnajdujemy Elizabeth. - Odnajdziemy ją. Odnajdę ją. - I co wtedy? Co zamierzasz zrobić? - zapytał, mrużąc oczy. - Spotkam się z nią. - To znaczy, że spotkasz się z jej rodzicami. - Raczej z jej przybranymi rodzicami - poprawiła i, nastroszona, wbiła widelec w wafelek, a potem włożyła kawałek do ust. - I co potem? - naciskał, nadziewając na widelec kawałek brzoskwini. - A jeśli oni nie zgodzą się na spotkanie z tobą? Albo pójdą do sądu, żeby ci uniemożliwić kontakt z nią? A jeśli twoja obecność będzie szkodliwa dla niej albo dla jej rodziny? Czy w ogóle się nad tym zastanawiałaś? - pytał między jednym kęsem a drugim. Miała wrażenie, że wafel w jej ustach zamienił się w piach. Z trudem przełknęła i poczuła, że robi jej się niedobrze. Powracały wątpliwości, które nie pozwalały jej zasnąć tej nocy. - Oczywiście. - Ale mimo to postąpisz tak, jak uważasz za stosowne. - Tak. - Odłożyła widelec. - Ale nie musisz się w to angażować, Nevada. Nikt tego od ciebie nie wymaga. - Nie o to mi chodziło. Chciałem tylko, żebyś rozważyła sprawę ze wszystkich stron. - Rozważyłam. Wiele razy. Uwierz mi. Ten problem spędza mi sen z powiek. Ale muszę to zrobić. - Bezwiednie zahaczyła kciukiem o poły szlafroka i zorientowała się, że lekko odsłoniła piersi. Chryste, co za absurd: siedzi sobie półnaga, je śniadanie z dawnym kochankiem i rozmawia o dziecku, które do niedawna uważała za zmarłe. Zakryła się szczelniej szlafrokiem. - Pora naprawić to, co się stało... a poza tym chcę przynajmniej się z nią zobaczyć. - Mówiła teraz nieco ciszej, pod wpływem emocji. - Spojrzeć jej w oczy. - Przytulić ją? - zapytał, przyprawiając ją o drżenie. O Boże, tak. Chcę przytulić swoje dziecko. Przytulić je i nigdy nie wypuścić z objęć. - Jeżeli... jeżeli to będzie możliwe. Uniósł ciemną brew, tak że było ją widać mimo okularów przeciwsłonecznych, ale nic nie odpowiedział. Shelby wmusiła w siebie jeszcze kilka kęsów, zupełnie jednak straciła apetyt i wiedziała, że czeka ją matczyna reprymenda Lydii.